poniedziałek, 6 czerwca 2011

you won't tell me it's a guy!

Dłuższa przerwa w pisaniu skłoniła mnie do napisania notki bardziej "zbiorczej". odkąd pamiętam, interesowałam się kulturą i sztuką Japonii, a teraz dzięki pomocy Agnes odkryłam muzykę z Kraju Kwitnącej Wiśni. Muszę powiedzieć, że nie wiem czemu wcześniej nie zainteresowałam się j-rockiem i jego licznymi odmianami.Na początek wzięłam się za chyba najbardziej znany zespół j-rockowy w Polsce - Dir En Grey i... (tu pewnie narażę się polskiemu fandomowi) nie przemówili do mnie. Bardzo, ale to bardzo nie odpowiada mi stylistyka ich teledysków, a i muzycznie to jednak nie to co lubię - trochę za ostro, trochę za chaotycznie. Postanowiłam się jednak nie zrażać i szukałam dalej - znalazłam Buck-Tick i Alice Nine. Ci już bardziej mi się spodobali - muzyka bardziej przyjemna dla ucha, a teledyski wyjątkowo "smaczne", choć jeszcze mnie nie powalili. Agnes przekazała mi jednak dość sporą listę zespołów, których powinnam spróbować i wreszcie znalazłam coś, co naprawdę mnie zafascynowało :)
Spośród wielu zespołów wyłoniła się niesamowita trójca, tak różna od muzyki, której słuchałam wcześniej, a jednocześnie ze wspaniałą "oprawą", że az przyłapałam się na godzinnym przeglądaniu ich zdjęć na różnych stronkach internetowych... ale do rzeczy.

D - mój absolutny faworyt. Na "spróbowanie" pokusiłam się o album "Vampire Saga" (ach, ta moja słabość do wampirów). Zachwyciło mnie łączenie romantycznego, lirycznego głosu wokalisty z mocnymi gitarowymi riffami, przechodzące momentami w typowo gotyckie ballady. Jeden z bardziej różnorodnych zespołów, jakie miałam ostatnio okazję słyszeć. Nie mówiąc już o tym, że każdy ich teledysk jaki oglądałam, jest małym filmem, opowieścią dopracowaną w każdym szczególe, a ich stroje! ach, chciałabym, żeby chociaż połowa sukienek Asagiego znalazła się w mojej szafie...

the GazettE - pierwszą piosenką, której posłuchałam, było "The Invisible Wall" i dopiero po znalezieniu tekstu na internecie okazało się, że oni śpiewają po angielsku! ;) niemniej warstwa muzyczna bardzo przypadła mi do gustu - granie typowo rockowo-punkowe, czyli takie jak lubię. Na albumie "DIM", o który się pokusiłam, jest co prawda kilka mocniejszych, bardziej metalowych kawałków, jak choćby "OGRE" czy "HEADACHE MAN", jednak nie przeszkadzają mi one, a wręcz są miłą odmianą od klasycznego punkowego grania, które momentami kojarzy mi się z muzyką typową dla kalifornijskiej odmiany punka. Niemniej jestem bardzo na plus i chyba zapoznam się też z innymi wydawnictwami grupy.

I na koniec ostatni smaczek z mojej j-rockowej trójcy - Versailles. Przyznam, że na początku moją uwagę zwróciły przede wszystkim ich wyszukane, barokowe/wiktoriańskie stroje i niesamowita uroda HIZAKI'ego (mimo, że znając Japonię, mogłąm się spodziewac wszystkiego, to jednak naprawdę MUSIAŁAM sprawdzić czy to nie jest czasem dziewczyna - Boże, jaki on piękny!). Potem było już tylko lepiej - album "Lyrical Sympathy" okazał się wspaniałą ucztą symfonicznego rocka, przeplatanego ostrzejszymi melodiami, czy też operowymi wstawkami. Moim ulubionym kawałkiem na płycie jest "The Red Carpet Day" - myślę, że w tym utworze zawiera się esencja tego zespołu: zarówno ostre riffy, jak i melodyjny spiew wokalisty i.. organy? Versailles zdecydowanie konkuruje z D, jeśli chodzi o barwność i oprawę teledysków i ciężko mi wybrać ulubiony... Wiem jednak, że temu zespołowi też podkradłabym stroje!

Podsumowując... nie wiem, jak mogłam być fanką Japonii nie poświęcając choć chwili na poznanie niesamowitego świata j-rocka i stylistyki visual kei :) jeśli nasycę się już tymi trzema zespołami, wyruszę szukać dalej oryginalnych i nietuzinkowych wykonawców!

1 komentarz:

  1. Jak znajdziesz jakiś nowych równie ciekawych wykonawców to pisz :)

    OdpowiedzUsuń